SCENA DRUGA / Kleant, Doryna /
KLEANT Co do mnie, chyba tu zostanę —
Znów bym czymś mógł zasłużyć na srogą przyganę.
A, to mi starowinka!…
DORYNA To szkoda prawdziwa,
Że nie może usłyszeć, jak ją pan nazywa:
Powiedziałaby panu, iż nie dała wcale
Przyczyn, byś z nią obchodził się tak poufale.
KLEANT Najlepiej świadczy owa humoru odmiana,
Jak ona przez Tartufa swego osiodłana!
DORYNA Z tego niechaj pojęcie sobie pan wytworzy
O synu: ale tutaj, to już trochę gorzej!
Był to wprzód człowiek z duszą roztropną i godną,
W służbach króla okazał tęgość niezawodną —
Teraz, odkąd Tartufem swym przejął się cały,
Od tego czasu chodzi niby ogłupiały:
Nazywa go swym bratem, miłuje go bardziej
Niż własną matkę, przy nim żoną, dziećmi gardzi;
To dziś tajemnic jego powiernik jedyny,
Jego zdaniem kieruje się każdej godziny,
Jego wciąż ściska, pieści; dla kochanki młodej
Tkliwość iść by nie mogła z tym czuciem w zawody;
Przy stole pierwsze miejsce daje mu jak księciu,
Patrzy z lubością, gdy ten zjada za dziesięciu,
Dobrego kąska przed nim nikt tu wziąć nie może,
A gdy mu się odbija, pan woła: „Szczęść Boże!”
Słowem, szaleje za nim, świat w nim widzi cały,
Przytacza jego słowa, obnosi pochwały,
Każdy postępek zachwyt w nim budzi niezwłocznie,
A słówko by najmniejsze ma wprost za wyrocznię.
Tamten to szczwana sztuka, więc mu nie jest trudno
Sidłać swoją ofiarę świętością obłudną
I raz w tak niezawodną trafiwszy słabiznę,
Za swe szczytne maksymy ciągnąć gotowiznę.
Ba, i ten sługus jego też bawi się w księdza
I nam również zrzędzenia swego nie oszczędza:
Przewraca gały, wzdycha i prawi jak z książki
Swe kazania na muszki, bielidła i wstążki.
Wszak nie dalej niż wczoraj rzucił mi do błota
Chusteczkę, wywleczoną gdzieś z świętych żywota,
Mówiąc, że to jest zbrodnia straszna, niesłychana,
Mieszać ze świętościami przybory szatana!